Zajrzeć poza widnokrąg
Przez trzy dni żyłem w innej Polsce. Polsce ludzi życzliwych, kulturalnych, inteligentnych. Mówiących ładną polszczyzną i zafrasowanych sprawami kraju bardziej niż własnymi ambicjami. Potrafiących się wysławiać precyzyjnie i zwięźle. Interesująco przemawiać, ale nade wszystko słuchać. W kraju, z którego słownictwa (oprócz wulgaryzmów) znikły słowa „nie da rady”, „taki mamy klimat”, w którym państwo, władza, wymiar sprawiedliwości istnieją nie tylko teoretycznie.
I nie musiałem w tym celu wyjeżdżać za granicę i szukać na emigracji jakiejś „małej ojczyzny”.
Ów inny klimat spłynął w upalne lipcowe dni na Katowice i centrum konferencyjne, w którym odbywała się konwencja PiS-u i Zjednoczonej Prawicy. Wielka burza mózgów rozpisana na 50 paneli i parę setek głosów. Naraz poczułem się jak przed laty w czasach „karnawału solidarności” czy wiosną 1989 r., kiedy Polska naszych marzeń zdawała się na wyciągnięcie ręki. Tym razem zryw był naprawdę wielopokoleniowy, obok weteranów konspiry widać było doskonale wykształconą młodzież, dziesiątki ekspertów ze wszystkich dziedzin. Jeśli przez lata ubolewaliśmy nad brakiem kadr na prawicy wystarczających do przejęcia władzy, obecnie objawiła się ich prawdziwa obfitość. Dzięki coraz silniejszym mediom niezależnym, dzięki doświadczeniom pracy w samorządach (i krótko) instytucjach centralnych, dzisiejsi włodarze kraju mają z kim przegrać.
W dodatku nad centrum unosił się niesamowity klimat zgody, podtrzymywany świadomością, że tylko wspólnie możemy przebijać szklane sufity. Brać PiS-owska oklaskiwała gowinowców i ziobrystów, a na większości paneli nikt nie zastanawiał się, kto skąd przychodzi, tylko – co proponuje?. A wypowiedzi, choć nie synchronizowane wcześniej, przedziwnie układały się w plan wielkiej naprawy gospodarki i zarządzania, wymiaru sprawiedliwości i mediów.
Było w tym coś z ducha Sejmu Czteroletniego – mówiono bowiem częściej, co należy zrobić. niż znęcano się nad tymi, którzy wpakowali nas w tę kabałę.
Rzekłbyś, sarmackie Ateny brały górę nad Rzeczpospolitą babińską, która w poszukiwaniu straconego elektoratu postanowiła wsiąść do pociągu byle jakiego. (Oby jeszcze po nabyciu biletu w jedną stronę!).
Kiedy mówię, że udało mi się zajrzeć za horyzont i zobaczyć jutrzejszy dzień, mimowolnie współczułem szerokim rzeszom rodaków, którzy dzięki blokadzie mainstreamu nie byli w stanie w pełni zorientować się w proponowanej im ofercie.
Na szczęście pozostaje nasza narodowa intuicja, która już nieraz w chwilach próby dawała o sobie znać. Mam nadzieję, że dzięki niej jesienią znajdziemy się w Polsce, którą wreszcie będziemy mogli razem współtworzyć dla powszechnego dobra, ku zaskoczeniu świata i bezsilnej wściekłości naszych przeciwników.
Marcin Wolski