Tekst alternatywny

Jak zostałem szpiegiem

Jak zostałem szpiegiem

Śpieszmy się kochać szpiegów, tak szybko odchodzą… (T. Kowalczyk)

Podobno tow. Chruszczow w swoich pamiętnikach napisał, że nikt bardziej nie przyczynił się do rozwoju sowieckiego programu atomowego, niż małżeństwo Rosenbergów, które przekazywało odpowiednie informacje przyjaciołom Moskalom. Piszę podobno, bo nie czytałem tych pamiętników. Lekarz zalecił mi unikać silnych wzruszeń. Tak czy siak, Rosenbergowie, członkowie Komunistycznej Partii USA, skończyli na krzesłach elektrycznych w więzieniu Sing – Sing w roku 1953. W Stanach musiały to być piękne czasy, skoro za zdradę swojego narodu posyłano delikwentów na śmierć. Dzisiaj w Stanach są już inne czasy, tak samo zresztą jak i w Polsce.

Nie pamiętam już, gdzie wyczytałem tragikomiczną historię o kilku niemieckich agentach, którzy w czasie drugiej wojny światowej zrzuceni zostali na spadochronach na terytorium Wielkiej Brytanii. Odpowiednio ubrani, wyposażeni w komplet fałszywych dokumentów, talony na żywność, etc. – mieli, po pierwsze węszyć gdzie się tylko da, a po drugie, prowadzić sabotaż. Rzecz jasna, znali perfekcyjnie język angielski, bo mieli uchodzić za amerykańskich żołnierzy. Na ich nieszczęście ta perfekcja nie dotyczyła wyrażeń potocznych. Kiedy zajechali samochodem na stację benzynową, poprosili o benzine. Właściciel stacji, u którego Amerykanie zawsze kupowali gas od razu zorientował się że coś jest nie tak, więc pod byle pretekstem oddalił się na chwilę i zadzwonił po żandarmerię wojskową. Szpiegów przesłuchano (jak sądzę w dość nieprzyjemny sposób), a następnie rozstrzelano. W czasie wojny szpiegów rozwala się bez sądu. I bardzo słusznie.

Ja na nadzwyczajnym Zjeździe Klubów „Gazety Polskiej” w Licheniu, który to Zjazd odbył się w dniach 4 – 6 października byłem ubrany jak Polak, czyli w dżinsy i koszulkę z logo „GP”, mówiłem po polsku z nienagannym krakowskim akcentem, a jednak zostałem zdemaskowany. Dopadła mnie jakaś sympatyczna pani, która wykryła że to „Gazeta Wyborcza” nasłała mnie na panel dyskusyjny z posłem Antonim Macierewiczem. Skąd o tym wiedziała? Ano stąd, że wykonując zdjęcia panu Antoniemu położyłem się na podłodze. Na nic zdało się moje tłumaczenie, że fotoreporter w ramach swojej pracy musi czasem, celem uzyskania odpowiedniego ujęcia, przybierać jeszcze dziwniejsze pozycje niż te, które praktykuje się sypialni. Zostałem wskutek kładzenia się na podłodze jednoznacznie uznany za szpiega z „Wyborczej” i nawet wsparcie Jerzego Keniga, szefa kieleckiego Klubu „GP”, który ręczył za moją tożsamość – nic nie pomogło.

Trudno, wydało się. Teraz wiadomo, dla kogo tak naprawdę pracuję. Teraz możecie Państwo przeczytać moją relację ze Zjazdu, która dostępna jest tutaj: http://wyborcza.pl/1,75248,14732172,Zaplecze_PiS_w_Licheniu__Kluby__Gazety_Polskiej__szykuja.html Proszę się nie sugerować podpisem, to naprawdę ja napisałem.

Na szczęście mamy inne czasy niż kiedyś, więc dzisiaj szpiedzy i agenci mogą sobie spać spokojnie. Nikt mnie nie rozstrzela, ani nie posadzi na krześle elektrycznym.

Tomasz Kowalczyk

Tomasz_Kowalczyk_small