Wrzutka
Bratkowski
Był legendą paru pokoleń dziennikarskich. Przedstawiciel generacji ’56, należał do tych nielicznych przekonanych, że realny socjalizm jest systemem, który na długie lata zaciążył nad tą częścią świata. Tam nie załamano rąk, ale starano się uczynić wszystko, aby życie uczynić znośniejszym, kłamstwo mniejszym, za to nadzieję większą. Przypominał swoich pozytywistycznych bohaterów z „Najdłuższej wojny nowoczesnej Europy”, uparcie pracujących dla Polski, której nie było na mapie świata. Ten sens mu przyświecał, gdy redagował „Życie i Nowoczesność” czy tworzył Konwersatorium „Doświadczenie i przyszłość”, a gdy pojawiła się okazja na więcej, jako prezes zwoltowanego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich stał się ikoną konstruktywnej opozycji. Jak wielu uległ złudzeniu, że PZPR da się zreformować i wspólnie z Solidarnością wywalczy w Polsce „socjalizm o ludzkim obliczu” oraz przeprowadzi niezbędne reformy. Stefan patronował strukturom poziomym w partii i niestrudzenie działał w Stowarzyszeniu. Dzień, gdy wyrzucono go z PZPR jesienią 1981 roku, był oczywistym znakiem, że reformatorska wizja przegrała. Po rozwiązaniu SDP nie poddał się apatii, działał nadal, organizował „Gazetę dźwiękową”, będąc dla pogubionych ludzi latarnią morską w mroku albo przynajmniej boją ratunkową. Pamiętam doskonale nasze spacery i rozmowy wiosną 1989 roku, kiedy snuł plany przyszłej Polski. Niektórzy widzieli w nim przyszłego premiera, ale Stefan nie nadawał się na urzędnika. Pewnie dlatego nie został posłem, senatorem, ministrem ani aktywistą „Gazety Wyborczej”. Starał się być niezależnym publicystą, nie angażując się do zwaśnionych obozów. Jako honorowy prezes SDP był coraz bardziej przeciwny zmianom w nim zachodzącym. Pamiętam jedno z naszych ostatnich spotkań na Foksal – kiedy powiedział pół żartem, pół serio: „I ty przystałeś do tych faszystów, Marcinku”. Dziś jest już ponad podziałami i pragnę zapamiętać to, co było piękne, krzepiące, twórcze w tym „Małym Rycerzu” polskiego dziennikarstwa.
Marcin Wolski